1. |
Słońce umarłych
04:14
|
|||
w powietrzu wisi dym z zapałki
zapachniały chryzantemy
wieczny ogień płonie jasno
póki zimna mgła nie spadnie
wszędzie dookoła szarość
jak zasłona zapomnienia
rozmywa kształty cieni
szarpane gałęziami drzew
tych, co na górze, bolą nogi
woda osiada na ubraniach
czarnych, wtopionych w rzędy grobów
tam, gdzie noc wpełza najwcześniej
spływa w ziemię razem z bólem
ciało złożone już nie boli
inni poniosą ciężar dalej
przejdą przez noc, zobaczą świt
nad głową świszczą czarownice
noc jeszcze długa, płoną ognie
słońce umarłych bije zimnym blaskiem
zamarłych mórz
wiatry rozmiotły stare liście
zimno wpełza pod granity
kości wzdragają się przed najgorszym
pająkiem - zapomnienia
rozszedł się tłum i rozwiał dym
ogień dogasa razem ze słońcem
coraz słabszym w długiej drodze
- migoczą gwiazdy Wężownika
|
||||
2. |
Ozimina
04:04
|
|||
usechł wrotycz, sterczą łodygi
woda w stawie poczerniała
- bruzdy na polach
rozcinają starą twarz ziemi
ze smoczych zębów kiedyś wyrośnie
plemię młodych wojowników
na razie - iść mi coraz ciężej
i nie ma gdzie przystanąć
my jesteśmy ozimina
tylko wiosna nie przychodzi
- nawet zima nie chce mrozić
nieskończonych błotnych mórz
pluszcze błoto pod stopami
stare wierzby w pół przecięte
tak jak my, idą zgarbione
- i nie mogą się zatrzymać
może wreszcie skądś nadpłyną
zimne wiatry, śnieg skłębiony
przykryje chaty, a lodowe
paprocie skują okna
|
||||
3. |
Wieczna zmarzlina
03:18
|
|||
wszędzie gorąco, duchota nie do zniesienia
pójdę przez tundrę, gdzieś tam - Boreasz wyrywa krzewy
igiełki lodu biją w twarz razem z wiatrem
coraz mniej roślin, coraz więcej białych plam
mróz nadciąga, ścina powierzchnię rzeki
powoli, jakby nie mógł przemóc
gorąca niesionego z głębi lądu
wieczna zmarzlina
- w nieskończoność
rozciąga lodowe strumienie
w głębi ziemi
płynę na północ przez połacie lodowych mórz
mijam wulkany i pułapki podwodnych wirów
skóra stwardniała i starta - już nie czuje zimna
nie pamiętam nic innego
- tylko śnieg
bez końca
|
||||
4. |
Nad brzegiem Styksu
02:49
|
|||
znowu pada
ulice jak morskie odmęty
- płyną godzina za godziną
coraz ciemniej, wcale nie rzedną chmury
już nawet wiosna
jesiennym deszczem gasi ogień
- rozmywa mury i ulice
i czarne sylwetki gałęzi
nad brzegiem Styksu zwiędłe kwiaty
i wyschłe kosze lotosów
smętny wiatr trąca ogołocone gałęzie głogu
szary prąd wody ciągle przerzuca sterty kamieni
ktoś idzie brzegiem
- zgubił drogę
w jesiennej mgle
dni upływają
w zabójczej nudzie, gęstej jak smoła
woda unosi kamienne progi
sklepienia i kolumny
czernieją cegły
prawie całkiem rozpuszczone
- już nawet wiosna
zieje trucizną, wężowym jadem
|
||||
5. |
Dzień za dniem
03:02
|
|||
oddech piwnic jest wilgotny
tą wilgocią wnętrza ziemi
gdzie jak żyły się zbiegają
ścieżki podziemnych strumieni
każdy krok wyciera schody
w doniczkach więdną lotosy
na posadzce coraz gęściej
zastyga fabryczny dym
rzeczna mgła
kryje rząd
smutnych wierzb
pada płot
ciężki czas
przygniótł rdzę
rzeczna mgła
kryje twarze
płyną łzy
zbite szkło
zimno w szklarni
- nie ma kwiatów ani łodyg
dzień za dniem płynie czas
w błocie gnije zwiędły kwiat
wtopiony w herbacianą ziemię
stamtąd wyszedł i tam wraca
każdy krok przybliża zimę
kolejne milimetry sopli
zwisają z dachów zapatrzonych
w ptasią dal ciemnych chmur
|
||||
6. |
Rdza
03:38
|
|||
usypia mnie deszcz
- rozmyte smugi drzew
płoty rozchwiane nic nie odgradzają
na chodnikach jeziora
- zastygają w bezruchu
chmury przykryły miasto szarym kocem
wytarte tory
pachnie rdza
w powietrzu sól
- i czarny smar
w nozdrzach dym
białe iskry oślepiają
na drutach pioruny
- zapada ciemna noc
bloki jak skamieniałość
- sterczą kręgi szkieletu
okna wyżarte kwasem jak czarne oczodoły
przeszłość spokojna, śpi pod warstwą koniczyny
- paruje i przenika wilgocią
do tego, co jest teraz
|
||||
7. |
Popołudnie krokodyla
02:59
|
|||
półprzezroczyste powieki
nie do końca zakrywają
nieprzejrzyste fale rzeki
leżę sobie w cieniu palmy
czekam aż przyjdzie jakiś hipopotam
albo jeszcze coś innego
na razie nawet nie ma po co
wychodzić z błota
popołudnie krokodyla
płynie powoli jak wody rzeki
- szerokiej i błotnistej
w upalnym słońcu
nudzą mnie błotniste pola
w bok mnie kłują piramidy
słońce nad głową przypomina
dziwny smak mięsa krów Izydy
pilnik w łapie, ostrzę zeby
zjadłem już Elefantynę
rozglądam się za świeżym źródłem
żeby czymś popić tą słoninę
|
||||
8. |
Idziemy w deszczu
03:21
|
|||
idziemy dalej
przed siebie, mimo deszczu
na twarzach krople,
spływają nam na szyje
za nami pustka
przed nami mgła
nic więcej nie istnieje
smutna pieśń
echo brzmi, powietrze drży
horyzont powoli wchłania
ostatnie dźwięki
przed nami cisza
i pusta ścieżka
gdzieś tam - huk miasta za plecami
błyszczy coś
- słoneczny krąg za morzem mgły
na szczycie posąg
lity granit
idziemy między omszałe świerki
- żywica płonie
nawet w tej wilgoci
|
||||
9. |
Przed siebie
03:29
|
|||
wielkie słowa wsiąkły w papier
zblakł atrament
- i została
tylko cisza
mury milczą
niewypowiedzianym gniewem
zastygła farba jak skrzepła krew
- brud opatruje rany
posępnych ścian
tylko one
mogą jeszcze coś powiedzieć
(ale nie chcą)
dręczą nas upiory
rwą od środka jakieś widma
ale buty dalej biją
o bruk ulicy
- w drodze naprzód
bez celu, z rogu w róg
zapędzone
ludzkie stado
- razem z nimi
idę, nie wiem w którą stronę
patrzę przez cegły na wylot
widzę pustkę, suchy piach
- w głowie też dźwięczy
jakaś pustka
świszczy wiatr
|
||||
10. |
Persefona
03:15
|
|||
ciepły, gęsty zapach ziemi
na drodze do podziemia
żaby zasłaniają oczy
śpią pod warstwami błota
sople lodu na gałęziach
jak przezroczyste wieże
zanim wyrosły mury miast
już stał ten podziemny gród
pnie się bluszcz
wiecznie zielony
- syczą węże Eskulapa
dotyk ziemi leczy rany
i przywraca światło oczom
tu przed tronem płoną ognie
nawet kiedy noc zapadnie
ciągle czuwa pan podziemi
oczy błyszczą - dwie latarnie
szybko minie czas ciemności
rośliny wystawią głowy
wypełznę razem z wężami
oglądać podsłoneczny świat
|
||||
11. |
Trismegistos
04:15
|
|||
szmaragd świeci w tej ciemności
- w mrokach wieku żelaznego
tli się ogień, śniedź na dachach
zachód słońca zmienia w złoto
zawsze byłem, ciągle jestem
gwiazda błądząca o zachodzie
w szumie liści za oknami
i wieczornej, szarej mgle
zapaliły się latarnie
- widzę już kawałek drogi
potem dalej, tylko z lampą
pójdę prosto przez podziemie
|
von Zachinsky Kraków, Poland
« Les grands ne sont grands que parce que nous sommes à genoux »
Streaming and Download help
If you like von Zachinsky, you may also like:
Bandcamp Daily your guide to the world of Bandcamp